sobota, 11 kwietnia 2015

Pikselowy antykwariat cz. 005 - Big Nose Freaks Out

Czasem nie ma co się rozwodzić na temat jakiejś gry. Wystarczy zaledwie jedno proste zdanie mówiące o niej wszystko. Tak jest w przypadku Big Nose Freaks Out. Bo czy nie pasuje do niego idealnie określenie "Sonic dla ubigich"?

Jakby się głębiej zastanowić, to możliwe, że jest on nawet kopią przygód niebieskiego jeża. Big Nose Freaks Out wyszedł rok po premierze pierwszego Sonic the Hedgehog, a to wystarczająco dużo czasu, by stworzyć jako takiego klona.

Fabułę można było w sumie olać, bo przecież kiedyś takowa nie była potrzebna do zabawy. Wymyślono więc trywialną historyjkę o pogoni za złodziejem kości, które w świecie Big Nose stanowią walutę. Niestety na tyle to durny pomysł, że podczas całej gonitwy znajdujemy ich o wiele więcej niż ukradziono nam na początku. Ale nie czepiajmy się. W końcu wcielamy się w durnego jaskiniowca. Skąd znam poziom inteligencji bohatera? Przecież nikt mądry nie postanowiłby wyruszyć w świat boso na nieheblowanej desce, która jakoś posuwa się do przodu dzięki kamiennemu kółku, które nawet nie jest do niej przyczepione! Trochę mu nawet zazdroszczę. Gdybym nie wiedział, jak działa fizyka, to już by mnie tu nie było i popylałbym teraz na tym sprzęcie wzdłuż bulwaru przy zachodzącym słońcu.

Fabuła w 3 screenach. Ma kości, dostaje kamieniem, nie ma kości.

Cała reszta to właśnie Sonic, tylko że mniej. Poziomy są pełne ramp, przepaści, przeciwników porozmieszczanych w najgorszych możliwych miejscach. Sterowanie również podobne, bo na desce trzeba się rozpędzić i przyhamować kiedy chcemy się zatrzymać. Skakanie przypomina pływanie w basenie pełnym miodu. więc też znajomo. Wszelkie przeciwności zabijają nas oczywiście od razu zaraz po dotknięciu, no chyba że wcześniej zebraliśmy kamienie, którymi możemy rzucać. Wtedy podobnie jak... ojej, w Sonicu(!), żyjemy dalej, ale już bez wspomnianego wspomagacza. I w sumie nic więcej nie ma tu do powiedzenia.


I może Big Nose Freaks Out do najładniejszych nie należy, podczas grania panuje głucha cisza przerywana popierdywaniem bohatera, a bossowie są interesujący, jak współczesna polska scena kabaretowa, to na krótką metę gra jest całkiem niezła. Jak na platformówkę jest dość długa, miejscami dobrze uchwycono wrażenie prędkości i, co jest dla mnie najważniejszym argumentem od lat, jest miliard razy lepsza od Big Nose the Caveman!


No ale czy warto w tego "Sonica dla ubogich" teraz pograć? Eeeee mmm taaa... raczej nie. Z podobnych, szybkich platformówek to już lepiej odpalić Jazz Jackrabbit. Tam przynajmniej można posłuchać sobie dobrej muzyki i pośmiać się z różnych referencji. Big Nose Freaks Out raczej powinien zostać w naszych głowach w szufladce z napisem "grałem, było nawet fajne".

1 komentarz:

  1. Prawie spadłem z krzesła czytając zdanie "jest miliard razy lepsza od Big Nose the Caveman" ;)

    Jeśli chodzi o mnie, to nadal w tą grę sobie czasem grywam. Jest to jedna z moich ulubionych, choć nie ulubiona gra z dzieciństwa.

    OdpowiedzUsuń