poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Pogromca tytanów - Hyper Light Drifter


Grając w gry od ponad 25 lat, człowiek zaczyna się zastanawiać, czy coś się z nim dzieje nie tak. Dawniej prawie każdy tytuł, który wpadł mu w łapy, był dobry i wywoływał wypieki na twarzy. Tak miałem, kiedy to pierwszy raz grałem w Q*Berta na Atari 65 XE/XL na małym, czarno-białym telewizorze.  A dzisiaj?


Mało co mnie bawi, nic nie zaskakuje, częściej gry mnie denerwują, niż sprawiają jakiekolwiek pozytywne odczucia. Może to starość? Może nie pasuję już do świata gier i powinienem rzucić to wszystko w diabły? Może nastały czasy siedzenia na ławce w parku, rzucaniu w ptaki czerstwymi bułkami i krzyczenie na wszystko co się rusza. Tylko jest jeden problem. Im dalej idę myślami w tą stronę, tym większego plaskacza dostaję od świata żebym się otrząsnął.

Kiedyś tak oberwałem pierwszą odsłoną Dark Souls, kiedy indziej wdeptał mnie w ziemię Shovel Knight, i już wolę nie wspominać, co ze mną zrobił Xenoblade Chronicles. Ten rok przyniósł mi już jedną radość z grania pod postacią Devil Dagger, ale nie przeorał on mi tak umysły jak Hyper Light Drifter (chociaż bardzo się starał).


Nie miałem żadnych oczekiwać w stosunku co do tego tytułu. Pewnego dnia się po prostu pojawił. Akuratnie grałem w Okami, a że trochę mnie nużył, postanowiłem zrobić sobie od niego małą przerwę. A Hyper Light Drifter kusiło screenami. Były prześliczne, wciągały. Zainstalowałem, włączyłem i tak skończyłem po ponad ośmiu godzinach. Zastygły z padem w ręce patrząc bezmyślnie w przesuwającą się powoli listę płac i podziękowań. Definitywnie coś przeżyłem.


By się dowiedzieć czym jest Hyper Ligh Drifter, wystarczą trzy minuty. Trzy pierwsze minuty, które należą do intra. I jeżeli przez ten czas nie wybuchnie wam głowa z wrażenia to nie macie czego szukać w samej grze. I na dodatek jesteście głupi i was nie lubię.


Hyper Light Drifter to gra, która totalnie kłóci się z moim postrzeganiem gier. Zawsze chodziło o przyjemność z grania, o to czy wykonywane przeze mnie rzeczy sprawiają mi przyjemność. I w rzeczy samej ta przyjemność tutaj istnieje, ale jest tak mocno przytłoczona przez atmosferę całości, że wydaje się najmniej ważna.

Nie da się ukryć, że od strony graficznej mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Niby zwykłe pikselki, ale jak skrzętnie dobrane i ułożone. Te kolory, ten świat i jego mieszkańcy i to z jaką gracją się to wszystko porusza. Chłonie się to jak gąbka. Dzięki temu, zwiedzanie świata Hyper Light Drifter stanowi tak olbrzymią przyjemność. Każdy poznawany przez nas zakątek skrywa dla nas coś nowego. Każda z lokacji ma swój oddzielny charakter i oferuje nam różne doznania. Spotykamy inne stworzenia, innych przeciwników i inne problemy. Tak, problemy też poznajemy w formie rysunków. W Hyper Light Drifter nie ma żadnych napisów wyjaśniających cokolwiek (prócz sposobu rozgrywki na początku).


Ale nie działałoby to tak dobrze bez odpowiedniej oprawy audio. I nie mówię tu o odgłosach wydawanych przez bohatera, czy otaczającego go świata. Mówię o muzyce, która gra sobie na naszych odczuciach jak chce. Raz sprawia, że czujemy się nieswojo i niekomfortowo w najbardziej kolorowych i radosnych lokacjach, a innym razem potrafi uspokoić najbardziej zszargane nerwy po okropnie wymagającej potyczce w pomieszczeniu pełnym zwłok i krwi. Jest to istny katalizator do wchłaniania atmosfery gry. Ba, dzięki niej, możemy lepiej zrozumieć to co się dzieje na ekranie. To jak się czują mieszkańcy, że nie wszystko jest tak radosne, jak mogłoby się wydawać, ale jednak ciągle jest jakaś iskierka nadziei.

I pozwolę sobie wspomnieć jeszcze o rozgrywce. Część, za którą jesteśmy osobiście odpowiedzialni. Bo kto inny „uratuje” świat, jak nie my. Spotkałem się z wieloma nieprzychylnymi opiniami na ten temat. Że szybko się nudzi, że można by było nad nią dłużej popracować, że potyczki są nieadekwatnie szybkie co do możliwości postaci. W moim odczuciu to zwyczajne marudzenie. Fakt, nasz bohater ma bardzo wąski przedział zdolności, ale dzięki temu, każda z nich ma równie ważne znaczenie w podróży. I nie powiedziałbym, że mamy do czynienia ze ślamazarą, która nie radzi sobie w walce. Ludzie chyba zaczynają zapominać o cierpliwości i planowaniu w grach. Jest dobrze, nawet bardzo, a pokonywanie co nowych, większych przeszkód sprawia mnóstwo satysfakcji. 


I jeżeli chcecie wiedzieć, nie jest to obiektywna recenzja. Nawet nie starałem się by taka była. Po prostu nie chciałbym, by Hyper Light Drifter zniknęło w zapomnieniu. Jest to wspaniały tytuł dający niesamowitą dawkę emocji. Dla mnie jest to takie nieślubne dziecko Dark Souls i Feza. Ten sposób opowiadania historii, który zostawia więcej miejsca do interpretacji, niż dający konkretne odpowiedzi, wymagający poziom trudności, a nawet specjalnie stworzony alfabet, który można rozszyfrować na własną rękę. To sprawia, że Hyper Light Drifter jest wyjątkowy i jak na dzień dzisiejszy jest najlepszą grą tego roku.

1 komentarz: