środa, 3 grudnia 2014

Pikselowy antykwariat cz. 002 - Captain Commando

Captain Commando - prawda, że brzmi kozacko?


Gdyby taki tytuł widniał na jakiejś kasecie w złotych czasach VHS-ów, to byłby to hit nad hitami. Nic dziwnego, że od razu chciałem zagrać w tą grę, zwłaszcza, że reklamował ją wspaniały plakat!



Sporo czasu minęło zanim dowiedziałem czym tak naprawdę jest Captain Commando. Pierwsze screeny z gry zobaczyłem w jakimś niemieckim magazynie i tylko dzięki mojej cioci dowiedziałem się, że to tytuł z automatów. Zmartwiło mnie to dosyć, gdyż nie kojarzyłem by którykolwiek z salonów, w których się ówcześnie pojawiałem, miał tą grę na stanie. I tak mijały kolejne lata, aż natrafiłem na informację, że w Captain Commando mogę sobie pograć w domu na SNES-ie.


Zacznijmy jednak od suchych informacji. Captain Commando to chodzony beat 'em up, który swą premierę miał w 1991 roku. Istniał tak na automatach przez całe 4 lata, aż w 1995 ktoś postanowił przenieść go na 16-bitową konsolę Nintendo. Patrząc na takie porty jak TMNT IV: Turtles in Time można było się spodziewać dynamicznej rozgrywki, ślicznej, kolorowej grafiki i muzyki wgniatającej w fotel. Niestety coś poszło nie tak.

Sama gra nie za bardzo chwali się po co stajemy do walki, kogo mamy pokonać i co jest w zagrożeniu. Jedyne co możemy zobaczyć w pseudo-intrze to jakaś złowroga gęba nad miastem, która znika za tytułem gry. Jeżeli to dla nas mało, to możemy poczytać trochę o bohaterach tego przedsięwzięcia, ale nie są to zbyt interesujące rzeczy. 

Cała fabuła...

A protagonistów mamy czterech - tytułowy Captain Commando, Mack the Knife, Ginzu the Ninja i Baby Head. Jest to mało wyróżniająca się grupa, chociaż ten ostatni to prawdziwy ananas. Wystarczy na niego spojrzeć. To dwuletni bobas ze smokiem w buzi, który prowadzi wielkiego robota! I niestety na tym kończy się jego oryginalność. Każdy z nich to kopia jakiejś innej postaci z innego beat 'em upa czy mordobicia. I gdzie w tym zestawieniu jest jakaś pani kopiąca dupska, ja się grzecznie pytam?! Nie, dziecko to też facet!


Przez to same bicie też nie jest zbyt zachwycające. Bo jak tu czerpać przyjemność z wymierzania sprawiedliwości, skoro postacie są mdłe, jak rozgotowana owsianka? Niby machają coś łapami, chwytają, rzucają, ale nic przy tym nie dryga. Speciale są jeszcze gorsze. Zamiast rozpierduchy w stylu Golden Axe, dostajemy jakieś pierdnięcia komarów, bzykanie prądem, czy bączki z nożami. Ani to wygląda, ani to dużo robi. Jest, bo być musi i tyle.


Poziomy są równie ekscytujące co postacie. Jest ich w sumie dziewięć, z czego tylko jeden wbił mi się w głowę. Pływamy w nim na turbo desce po wyjątkowo zatłoczonym zbiorniku wodnym. Pewnie zapamiętałem go dlatego, że to jedyna część gry, która w jakiś sposób urozmaica nam rozgrywkę. Aż szkoda, że jest dość prosty i do tego krótki. Pozostałe etapy to nieporywający miszmasz - jakiś ciemny zaułek, strasznie nudne muzeum, czy statek kosmiczny wyglądający jak rafineria naftowa. Nawet ciężko jest mi przytoczyć z pamięci coś jeszcze. Takie wrażenie na mnie to wywołało.

Na dodatek gra wygląda strasznie smutno. Wszystko jest bure, a kolory są dziwnie przytłumione. Zupełnie jakby ten port wyszedł z 3 lata temu. TMNT IV: Turtles in Time jakoś potrafił zachwycić paletą soczystych barw i wyglądał przy tym doskonale. Co zatem tutaj się stało? Czyżby grafik był sfrustrowanym daltonistą i chciał pokazać innym, jak postrzega świat? To by nawet miało jakiś sens. Jeżeli ktoś tym zabiegiem chciał dodać powagi całej grze, to zapomniał o jednej rzeczy. Jeden z bohaterów to niemowlę sterujące robotem! 

I tak niestety prezentuje się SNES-owa wersja Captain Commando. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie dogrzebał się do pierwowzoru. Na szczęście żyjemy w takich czasach, że na automatach możemy pograć w domowych pieleszach dzięki stronie internetowej. Tak więc zrobiłem.


Cóż więc mogę powiedzieć po przejściu wersji automatowej? Jest lepsza od konsolowej, nawet dużo lepsza. Graficznie wygląda o niebo lepiej, gra wydaje się być bardziej zbalansowana, a i pojawia nowi przeciwnicy, broń, a nawet dostajemy możliwość prowadzenia zbroi bojowych. Ale mimo to, Captain Commando to ciągle przeciętny tytuł. Przebijają go nawet beat 'em upy z NES-a takie jak Battletoads, RollerGames, czy Double Dragon. Oferują one o wiele ciekawszą i bardziej zróżnicowaną rozgrywkę i nie nużą się tak szybko.

Jeżeli koniecznie musicie pograć w Captain Commando to pójdźcie w moje ślady. Znajdźcie wersje ze strony i spokojnie ją sobie przejdźcie. O tej SNES-owej zapomnijcie na zawsze! Nie dość, że to nudny port, to na dodatek osiąga ceny z kosmosu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz