Krąży fama na mieście, że nie ma dobrych gier na podstawie filmów. Oczywiście się z tym nie zgadzam, ale rozumiem skąd to się wzięło. Enter the Matrix, Independence Day, E.T. Same oblechy. Ten ostatni nawet mocno się przyczynił do krachu rynku gier wideo w USA w 1983 roku. Nic dziwnego, że ludzie krzywo się na nie patrzą. Najśmieszniejszym jest to, że wiele gier na podstawie filmów to prawdziwe perełki, najlepsi reprezentanci swoich gatunków i produkcje pełne innowacji i pomysłowości.
Moją przygodę z dobrymi grami na podstawie gier rozpoczęło studio LucasArts. Tak, to studio, które umarło jakiś czas temu, wszyscy po nich płakali, a ja siedziałem w domu i kąpałem się w ich łzach. Bądźmy realistami, zasłużyli sobie. Pod koniec żywota to studio wypuszczało chłam za chłamem, co kiedyś było nie do pomyślenia. LucasArts było jak stempelek jakości, gwarancja dobrej gry. Ba, na początku lat 90. byli królami klikanych przygodówek!
Indiana Jones and the Last Crusade/the Fate of Atlantis
Po pierwsze, są to doskonałe gry point 'n click. Znakomite zagadki, wciągające fabularnie i mocno wyróżniające się na tle konkurencji. W przeciwieństwie do innych przygodówek, oba te tytuły można było przechodzić na różne sposoby. W Last Crusade mogliśmy chociażby pobić strażnika albo go przekupić, by nasza przygoda potoczyła się ździebko inaczej. Fate of Atlantis poszedł nawet o krok dalej. Już z samego początku musieliśmy wybrać jedną z trzech dróg podróży. Jeżeli nie chcieliśmy zbytnio używać mózgownicy, wybieraliśmy drogę pięści, w której argumenty i rozwiązania zagadek kryły się w dwóch zaciśniętych dłoniach. Dla pacyfistów i prawdziwych mądrali była ścieżka umysłu, na której czekały najtrudniejsze zagadki w grze. A jeżeli obie te opcje nam się podobały, wybieraliśmy się na wycieczkę z towarzyszką, która służyła nam pomocną dłonią, jakkolwiek by to nie brzmiało. Oba tytuły znakomicie podchwyciły klimat serii o przygodach pana Jonesa. Jest śmiesznie, przygodowo i akcyjnie. Czego chcieć więcej?
Ale Luckas Arts to również moloch pod wspólnym tytułem Star Wars.
Tie Fighter
Jeden z najlepszych symulatorów (bo inaczej bym tego nie nazwał), w jakikolwiek grałem. Zjadł mi trzy kulkowe myszki, a czwartą pozostawił w agonii. Niestety, nie dane mi było poprowadzić jakiegokolwiek statku Imperium za pomocą joysticka. Co jest w tej grze takiego specjalnego? W sumie ciężko jednoznacznie powiedzieć. Może być to mnogość doskonałych misji do wykonania, może być to również intrygująca historia pełna szpiegów i zdrajców, a powodem tego stanu rzeczy może być fakt, że możemy wcielić się w tych niedobrych i robić złe rzeczy głupiej Republice! Nawet bardzo podoba mi się ten ostatni argument. Jeżeli jednak wolicie tych zniewieściałych blondasków z jasnej strony mocy, to macie do dyspozycji X-Winga. To praktycznie ta sama gra, ale ze zamienioną stroną konfliktu.
A skoro już jestem w temacie Gwiezdnych wojen i gier, to za cholerę nie mogę pominąć
Dark Forces.
Jeden z pierwszych FPS-ów, w jakie w życiu grałem. Z początku planowano, by jego bohaterem był sam Luke Skywalker, ale stwierdzono, że sprawi to więcej problemów niż pożytku. Stworzono więc najemnika Kyle'a Katarna, dano mu odlotowy statek kosmiczny i wsadzono go w sam środek niecnej intrygi Imperium. Sama gra była dość rewolucyjna. Na jej potrzeby napisano specjalny engine, który dawał o wiele większe możliwości, niż ówczesny "doomowy". W końcu mapy mogły mieć kilka nakładających się poziomów, nareszcie można było animować obiekty trójwymiarowe, a nawet i dodano takie efekty jak dym i mgła. Usprawniono także zdolności ruchowe postaci. Nareszcie mogła ona patrzeć w górę i w dół, kucać i pływać. Wierzcie albo nie, ale wtedy było to totalne szaleństwo. Nie był to zatem chamski klon Dooma, w którego wsadzono po prostu sprite'y i tekstury nawiązujące do tematu. W Dark Forces wsadzono kupę pracy. Jedyne czego mógłbym się dzisiaj przyczepić to sterowanie. Ciężko je okiełznać, by działało po naszemu, ale jest to zwykłe marudzenie. Wystarczy tylko trochę się przyłożyć.
Trzymając się serii filmowych, jest gra, która opiera się nie na jednym filmie, a na aż trzech.Die Hard Trilogy
z 1996 roku może i nie jest dobry jako całość, ale jego część bazująca na Szklanej pułapce 2 to kawał porządnego on-rail shootera. Moim zdaniem jest równie dobry, co genialny i trochę zapomniany Virtua Cop 2. I w sumie to wszystko co można o niej napisać. Strzelanie jest satysfakcjonujące, akcja prężna. I tyle, grajcie! A co z pozostałymi częściami? Można spokojnie machnąć na nią ręką. "Jedynka" to dość słaba strzelanina TPP, a "trójka" to mocno wtórna jazda samochodem po mieście. Chociaż przyznaję, przy tej ostatniej, swego czasu, bawiłem się jak prosie.
Cofnijmy się jednak do 1989 roku, kiery to filmy o Batmanie były fajne, a w świecie konsol królował NES.
Cofnijmy się jednak do 1989 roku, kiery to filmy o Batmanie były fajne, a w świecie konsol królował NES.
Batman: The Video Game,
to produkcja bazująca na pierwszym filmie Tima Burtona o Rycerzu Ciemności. Jest to platformówka, dość trudna, z dobrym sterowaniem, niesamowitym, mrocznym klimatem i wpadającą w ucho muzyką. Może i gra nie przeciera nowych szlaków, nie jest w żaden sposób innowacyjna, ale nie musi. Ważne, że bawi, dobrze traktuje materiał źródłowy i zapada w pamięć. I to chyba jedyna okazja by zobaczyć pikselową wersję Michaela Keatona i Jacka Nicholsona.
A czy pamiętacie Blade Runnera? Wiecie, taki film z androidami, latającymi samochodami i origami jednorożcem? Ridley Scott? Jedno z najwybitniejszych dzieł kina science fiction? Oczywiście, że pamiętacie! Nawet niezainteresowani tematem słyszeli o tym filmie. A wiecie, że na jego podstawie stworzono grę?
A czy pamiętacie Blade Runnera? Wiecie, taki film z androidami, latającymi samochodami i origami jednorożcem? Ridley Scott? Jedno z najwybitniejszych dzieł kina science fiction? Oczywiście, że pamiętacie! Nawet niezainteresowani tematem słyszeli o tym filmie. A wiecie, że na jego podstawie stworzono grę?
Blade Runner
jest klikaną przygodówką i podnobnie jak film, jest niebanalną produkcją. Bezbłędny klimat, fabularny majstersztyk i rozgrywka niespotykana w żadnym innym point 'n clicku. Prawdopodobnie. Gra ma aż 12 zakończeń, a ponoć po latach odkryto trzynaste. To więcej niż w niejednym RPG! Każdy najmniejszy ruch, sposób poprowadzenia rozmowy, a nawet czas, w którym cokolwiek robimy ma wpływ na zakończenie. Róbcie notki Bioware! Przyznaję, że zazdroszczę trochę blejdranerowym onanistom. Nie dość, że mają świetny film, to na dodatek mogą spędzić bardzo przyjemnie czas grając. I to za każdym razem, może być to inne doświadczenie.
Ale na szczęście i ja mam swój ulubiony film science-fiction, który ma swój doskonały growy odpowiednik.
Tron 2.0
jest bezpośrednią kontynuacją filmu. Samą produkcję Stevena Lisbergera bardzo lubię i oglądam ją regularnie. I z miłą chęcią po każdym seansie od razu brałbym się za grę, ale niestety, przejście jej zajęłoby mi trochę dłużej niż 1,5 godziny. Tron 2.0 to doskonałe rozwinięcie uniwersum. Ktoś albo był wielkim fanem filmu, albo porządnie odrobił zadanie domowe. Mamy tu wszystko, czego możemy się spodziewać - walkę na dyski, potyczki lightcycle'i, czy znajome postacie. Zwyczajnie bardzo dobry i wyróżniający się FPS, w bardzo ciekawym świecie. I polecam obejrzeć film przed zagraniem.
Nie zawsze jednaj jest tak, że gra jest na podstawie dobrego filmu. Może i w tym momencie narażę się pewnej grupie ludzi, ale Kroniki Riddicka były dość słabe. Za toThe Chronicles of Riddick: Escape from Butcher Bay
na jego podstawie, to jeden z najmilej wspominanych przeze mnie FPS-ów. Swojego czasu wyglądał obłędnie, wciągał jak bagno, no i dostarczał sporo dobrej, zróżnicowanej rozgrywki. Jest to jedna z najlepszych skradanek pierwszoosobowych w jakie grałem. Ciekawym jest, że gra nie jest typowym FPS-em, w którym biegamy po korytarzach i zabijamy wszystko co się rusza. Przez większość gry nie posiadamy żadnej broni palnej, a wszelkie sprawy załatwiamy głównie za pomocą rozmów pomagając sobie od czasu do czasu pięściami. Brawa należą się Vinu Dieselu, który podkładający głos pod Riddicka. Na pewno o wiele lepiej się go słucha, niż ogląda.
Istnieje jeden tytuł, który może i nie należy do moich ulubionych, ale należy mu się ogromny szacunek.
można bez problemu nazwać pierwszym, pełnoprawnym, konsolowym FPS-em. Nie był jakimś okrojonym portem, z którego wyrzucono poziomy, pozbywano się krwi wszelakiej, czy próbowano okiełznać sterowanie przy pomocy pada z "krzyżakiem". W tym wypadku skorzystano ze wszystkich aspektów nowej konsoli jaką było ówcześnie Nintendo 64. Rare Studios, twórcy gry, poszli w pełne 3D, stworzyli doskonałą kampanie jednoosobową, dzięki rewolucyjnemu padowi z analogiem celowanie w końcu stało się możliwe, a wisienką na tym smakowitym torcie był tryb multiplayer, którego... w ogóle miało nie być. I to właśnie rozgrywkę wieloosobową ludzie wspominają z największą nostalgią. Gdyby nie GoldenEye 007, kto wie gdzie by były teraz konsolowe FPS-y. Może dzisiaj seria Halo byłaby o wyścigach Nascar w przyszłości.
Ostatni tytuł jaki chcę wymienić jest dość kontrowersyjny. Była to pierwsza gra pudełkową, jaką kupiłem na PC-ta i jak się o wiele później okazało, gra na podstawie filmu.Carmageddon
Chwila! Przecież nie ma filmu o tym tytule. Jest Armageddon, ale nie było gry na jego podstawie. Asteroids się nie liczy, zwłaszcza, że pojawił się o wiele wcześniej. O co więc chodzi? Z początku Carmageddon był zwykłym pomysłem kilkoro ludzi, którzy chcieli w wirtualnym świecie pozderzać się samochodami. Najwidoczniej Destruction Derby to było dla nich za mało. Niestety projekt nie szedł najlepiej, ale dostał małego kopa, kiedy uzyskano do niego licencję Mad Maxa. Szybko ją jednak stracono, ale szybko znaleziono doskonałe zastępstwo - Death Race 2000. Dla tych co nie wiedzą, jest to film Paula Bartela, w którym grają takie sławy jak David Carradine i Sylvester Stallone. Film jest o wyścigach w skorumpowanym świecie, w których przejeżdżanie ludzi daje dodatkowe punkty zawodnikom. Brzmi znajomo? I powinno. Niestety, kiedy gra była skończona w 95%, i tą licencję stracono. Szkoda jednak było wyrzucić prawie skończoną produkcję do kosza. Pozbyto się więc wszystkiego, co miało związek z filmem. Kierowcy otrzymali nowe imiona, przemodelowano kilka samochodów i oczywiście nadano grze nowy tytuł. Tak właśnie powstał Carmageddon. Jeżeli mi nie wierzycie, obejrzyjcie film. Jest tam od cholery rzeczy, do których nawiązuje gra. Widać to chociażby po samochodzie głównego bohatera. To może parę słów na temat samej gry? Jedna z najlepszych, w jakie kiedykolwiek grałem. Kupa radochy, kupa radochy i jeszcze raz kupa radochy.
Jest jeszcze parę tytułów, w które w ogóle nie grałem, albo spędziłem z nimi zbyt mało czasu, by wcisnąć je na listę. Słyszałem wiele dobrego o Spider-manie 2 z 2004. Ponoć jest to najlepsza gra prawiąca o przygodach Człowieka-pająka. Jest też Ghostbusters: The Video Game stworzony przez Terminal Reality. I tym razem, ponoć najlepsza gra o pogromcach duchów. Alien: Isolation swego czasu mocno pozamiatał w sferze survival horrorów. Niestety, nigdy nie dowiem się o świetności tej gry, bo takie tytuły wywołują u mnie brudzenie gaci. A nie jest to przyjemna sprawa. Rockstarowy The Warriors jest uważany przez wielu za najlepszą grę na podstawie filmu po wsze czasy. I jest jeszcze dość przydługi tytuł Peter Jackson's King Kong: The Official Game of the Movie, który jest zaskakująco wciągającym FPS-em.
Oczywiście są jeszcze niezliczone gry na podstawie Gwiezdnych wojen, których nie wymieniłem. Battlefronty, Jedi Knighty, kultowe Knights of the Old Republic I i II, czy zapomniany przez wszystkich Republic Commando. Telltale Games przecież ma cały szwadron gier na podstawie filmów w formie klocków Lego. Lego Harry Potter years 1-4 i 5-8 bardzo lubię, a nawet przeszedłem je na maxa. Nie uwzględniłem ich jednak na liście, bo gry mogłyby bez problemu istnieć bez ekranizacji. Z tego samego powodu nie uwzględniłem wspaniałego Scott Pilgrim vs. the World: The Game. Wiadomo, że gra wyszła dzięki niesamowitemu filmowi Edgara Wrighta, ale i tu nie jestem w stanie stwierdzić, co miało większy wpływ na tą produkcję, komiks czy film. Przepraszam, Szkocie Pielgrzymie...I co, nadal uważacie, że nie ma dobrych gier na podstawie filmów?
Enter the Matrix akurat całkiem dobrze wspominam, Bardzo fajna, aczkolwiek niepowalająca rozgrywka. Szczerze powiedziawszy nie rozumiem hejtów na tę grę ;)
OdpowiedzUsuń